Podstawą dobrej, profesjonalnej zasadzki jest oczywiście (nic nowego) czyli stary sprawdzony marketing!
metoda NA BAJKOPISARZA
Aby złapać statystycznego klienta podobno najskuteczniej wrzucić na www tekst obiecujący klientom: gwiazdkę z nieba, gruszki na wierzbie i bóg wie co jeszcze… oczywiście PO KOSZTACH a w każdym bądź razie taniej niż u konkurencji (bo o tym, że lepiej, szybciej i więcej… wspominać chyba nie trzeba ;). Dodatkowo co 3 słowo warto przypomnieć, że chodzi o: zdjęcia ślubne, fotografię ślubna, niezapomniane chwile, pełnię emocji i uczuć, radości, miłości, wzruszeń, łez i uśmiechów… a to wszystko specjalnie dla Młodych (wyjątkowych jak nigdy wcześniej i prawdopodobnie już nigdy później), Ich najbliższych i znajomych… uwiecznionych najzajefajniej i po wsze czasy na pięknych zdjęciach, profesjonalnej fotografii, jakże unikatowej i artystycznej, itp. itd. itp. ech…
My jednak (ja i – mam nadzieję – Wy drodzy czytelnicy) jesteśmy ponad to, nie wierzymy w bajki i nie damy się tak łatwo zwieść gładką gadką. Dla takich jak My (starych wyjadaczy) warto wrzucić trochę informacji z gatunku prozy. Nic nie robi na nas takiego wrażenia jak kawał prostej, brutalnej prawdy – najlepiej z detalami, coś w deseń:
metoda NA ZRZĘDĘ
Fotografia ślubna, choć przez „branżę” deprecjonowana i traktowana po macoszemu, to jedna z bardziej wymagających gałęzi wielkiego foto-drzewa. To prawda, że uprawiana przez niekompetentną masę weekendowych pstrykaczy pieszczotliwie ochrzczonych „foto-ziutkami” swojego statusu nie poprawia, niemniej każdy fotograf taktujący swoja pracę i klientów poważnie opinie tę w 100% potwierdzi.
Z resztą – spróbujcie kiedyś w ciągu kilku godzin, zrobić porządny reportaż, X zdjęć pamiątkowych, X portretów oraz sesje beauty, wszystko to praktycznie z marszu, samodzielnie i bez szansy na powtórki a zrozumiecie o czym piszę…
Zwykło się mawiać, że to głowa robi zdjęcia a nie aparat, niemniej nie jest to do końca prawda. Chcąc świadczyć usługi [modne słowo] – profesjonalnie – czyli na poziomie, niezawodnie i niezależnie od zastanych warunków – sprzęt – wypada mieć co najmniej dobry jeśli nie najlepszy. A sprzęt to nie tylko korpus, to także obiektywy, lampy i całe zaplecze, począwszy od torby, filtrów i modyfikatorów światła a skończywszy na studiu z wydajnym komputerem i oprogramowaniem, bo nie ma co się oszukiwać – zaawansowana fotografia cyfrowa bez wielogodzinnego postprocesu po prostu nie istnieje.
Oczywiście ten wypasiony sprzęt, trzeba umieć obsłużyć, tu wchodzimy na grząski grunt wiedzy, doświadczenia oraz (jak w wypadku innych dziedzin estetyzujących) [modne słowo] kreatywności i pasji. Czemu grząski? Bo 90% rynku fotografii ślubnej (w idealnym świecie) w ogóle nie powinno się tym zajmować! Niestety mało do kogo dociera iż umiejętność obsługi aparatu nie jest równoznaczna z umiejętnością fotografowania, nawet na poziomie podstawowym tak jak zakup białego kitla i stetoskopu nie zrobi z nas lekarza. Fotografem (duże „F” jak najbardziej na miejscu) się jest albo nie, nie można nim bywać co weekend czy co dwa. Fotografia, tak mocno spopularyzowana w ostatnich latach dzięki cyfrze – żyje, cały czas ewoluuje, zmienia się sprzęt, technologie, mody i trendy… w tej branży jak w wielu innych, współczesnych stojąc w miejscu niestety się cofamy.
Kwestia doświadczenia – niby prosta… a jednak nie do końca. Nie ma niczego gorszego dla ślubnego reportażu niż wykonujący go niedoświadczony fotograf. Pół biedy, jeśli warunki (oświetlenie, logistyka, sceneria) są znośne – wtedy jakoś to wychodzi, jeśli karma nie sprzyja – rodzi się dramat! Reportaż to nie plener, czy sesja studyjna o czym często zapominają pary – skopanych zdjęć z tego dnia powtórzyć się po prostu nie da! A Polak tradycyjnie… mądry po szkodzie bo jak się okazuje 50% różnicy w cenie – potrafi skutecznie wyłączyć zdrowy rozsądek! Z drugiej strony wydawało by się, że im większy staż, tym większe doświadczenie i lepsze efekty pracy. Nic bardziej mylnego! Wystarczy spojrzeć na zakłady fotograficzne z tak zwanymi „tradycjami” (o zgrozo – nie tylko w małych miasteczkach), w których tradycja stała się synonimem rutyny w dodatku utrwalonej na fatalnym poziomie. I co z tego wynika? dokładnie nic, te zakłady mimo, ze wcale nie najtańsze mają nadal gro klientów, którym najwyraźniej nie zależy lub po prostu (w dobie wszechobecnego internetu) nie chciało się poszukać alternatywy.
I tak oto powoli doszliśmy do meritum sprawy, bo kluczowym kryterium wyboru fotografa okazuje się być niestety cena. Rozgrzeszeni przez wszędobylską bylejakość, w erze podróbek Made in China mało kto okazuje się mieć opory przed zatrudnieniem podróbki fotografa. Nikt nie chce „przepłacać”, bombowe forumki licytują się, która znalazła fotografa taniej, Foto-ziutki nie mając nic innego do zaoferowania konkurują ceną a do nich dołączają młode wilki fotografujący równie fatalnie ale jeszcze taniej. Kasa jest ważna ale czy ważniejsza niż zdrowy rozsadek? Kadry z tego dnia – to Wasze wspomnienia, nie pozwólcie sobie by niefajne zdjęcia Wam te wspomnienia popsuły…
Tu kończymy ten przydługi wywód, choć dzięki temu przy jednym wpisie obskoczyliśmy 2 pieczenie. Teraz tylko trzeba poczekać ze 3 dni by okazało się czy marketing rzeczywiście działa ;)